Profil użytkownika nicebastard

Wspólnota Miśków (2010)

Autentycznie zabawny dokument o mniejszości w obrębie mniejszości zagrożonej podziałami na kolejne mniejszości.

Kick in Iran (2010)

Filmów o kobietach w Iranie jest tyle, że można złożyć z nich osobny festiwal. Tym razem zupełnie zwyczajnie opowiedziana historia pierwszej w historii tego kraju kobiety, która wystąpiła na Igrzyskach Olimpijskich. Nie porywa, ale siedząc na widowni trzymałem kciuki, żeby Sarze udało się zdobyć medal.

Rabia (2009)

Kolejny film z moim ulubionym motywem służby. Ciekawy przepis, tyle że w trakcie gotowania zdecydowanie przedobrzono z melodramatyzmem. Niespecjalnie polubiłem tez głównych bohaterów: on - wymarzony target organizatorów kursów "anger management", ona- "dobra dziewczyna" z piętnem cierpiętnicy.

Freakonomia (2010)

Freakonomia powinna być obowiązkowo pokazywana w szkołach na lekcji tematycznej "Nauka nie musi być nudna". Wyjątkowo przyjazna forma prezentująca atrakcyjną treść. Choć gdybym przeczytał książkę, pewno oceniłbym niżej.

Tournee (2010)

Film o zupełnie wyjątkowym klimacie. Lubię też takie niby niedbałe zdjęcia. A gdyby na wff przyznawano nagrodę dla zespołu aktorskiego, wówczas dziewczyny miałyby ogromne szanse.

Zabawa w śmierć (2010)

Nie spodziewałem się fajerwerków, bo eksperyment Milgrama i jego wyniki dobrze znam. Jednak "Zabawa w śmierć" robi duże wrażenie. Uczestnicy eksperymentu nie są tu tylko jednostkami statystycznymi - możemy dokładniej im się przyjrzeć i posłuchać tego, co mają do powiedzenia. Powtórzony po 50 latach eksperyment nadal budzi etyczne wątpliwości, ale też bezpardonowo konfrontuje nas z mało przyjemną wiedzą o nas samych i o sile wzorców zachowań, do których istnienia wolelibyśmy się nie przyznawać.

The Sentimental Engine Slayer (2010)

Najbardziej w tym filmie podobał mi się jego tytuł. Niech to starczy za recenzję.

Elvis i Madona (2010)

Konkurs Free Spirit to co roku prawdziwe pole minowe i co roku wychodzi na to, że jestem beznadziejnym saperem, a mimo to już rok później raźnym krokiem wchodzę na nie ponownie. Ja rozumiem, że to zwykle niskobudżetowe produkcje, ale przynajmniej przyzwoity scenariusz można sobie za darmo napisać. W przypadku "Elvisa i Madony" nie tylko to się nie udało. Ale prawdziwa saperska nadzieja płonie we mnie wątłym ogienkiem w oczekiwaniu na "Littlerock".

Pewnego dnia (2010)

Pewno wyszedłbym po godzinie, ale siedziałem dość wysoko, a jak na złość ludzie obsiedli schody i nie chciałem robić ambarasu z przepychaniem się. Całkiem zamierzenie uciąłem więc sobie regeneracyjną drzemkę. I śniło mi się fajniej niż bohaterom.

Obcy (2010)

Doskonale zagrana, precyzyjnie rozpisana i pięknie sfilmowana historia. Historia, która mogłaby wydarzyć się naprawdę, i pewno wielokrotnie wydarzała się w sercu Europy. Film austriackiej reżyserki jest też głosem przypominającym o politycznie niewygodnym dla Turcji i Europy temacie praw tureckich kobiet.

Imperialiści są wśród nas! (2010)

Bezpretensjonalna komedia o odrobinę pretensjonalnym środowisku artystyczno-showbiznesowym Nowego Jorku z lekko potraktowanym wątkiem politycznym. Miło było po 12 latach zobaczyć znów Elodie Bouchez, która zachwyciła mnie w "Wyśnionym życiu aniołów" Zonki.

Pogorzelisko (2010)

Styl Villeneuve'a doceniłem już po jego wcześniejszej "Politechnice". Lubię, kiedy z bliska przygląda się twarzom swoich aktorów oraz to, że nie pozwala im przesadzić z ekspresją, która może kusić w dramatycznych okolicznościach scenariusza. W przypadku "Pogorzeliska", podobnie jak ayya, miałem problem z logiką czasową. Mimo to kupuję tę niespiesznie opowiedzianą historię o nieprawdopodobnym okrucieństwie losu.

Południowa dzielnica (2009)

Dwie kategorie filmów lubię szczególnie: o dysfunkcjach rodzinnych i o służbie, dlatego "Południowa dzielnica" była dla mnie pozycją obowiązkową. ADHD kamery nawet nie przeszkadzało mi tak bardzo, jak innym oceniającym. Przeszkadzał mi natomiast brak dramatyzmu. Mogło powstać ciekawe studium różnic egzotycznego dla mnie społeczeństwa, a wyszedł lekki obrazek o życiu próżniaczej klasy średniej.

Milczące dusze (2010)

Rosyjska melancholia tym razem pozostawiła mnie obojętnym. Ze względu na uderzające podobieństwo fabuły ciekaw jestem, jak "Milczące dusze" wypadają w porównaniu z rosyjskim "Słoniem", również pokazywanym na wff, ale osobiście raczej tego nie sprawdzę.

Wspomnienia nowojorskie (2010)

Mozaika mniej lub bardziej luźno powiązanych ze sobą nowojorskich wątków. Nie wiem, czy to zasługa bohaterów, czy szczerości reżysera, ale ogląda się to wyśmienicie. Ucieszył mnie tez udział w filmie niepokornej narzeczonej Davida Sievekinga z "David Wants to Fly".

Cyrus (2010)

Znaczny postęp w twórczości pary braci-reżyserów w porównaniu z wyjątkowo topornym "Baghead". Szkoda, że smakowicie zapowiadająca się wojna Johna z Cyrusem składała się z tak małej ilości bitew. Jednak największym minusem jest koncertowo spierniczone zakończenie. Plusy to Marisa Tomei i Catherine Keener, którą wyjątkowo lubię oglądać. Przyjemny mainstreamowy przerywnik w sączącej się z festiwalowych ekranów fali nieszczęść wszelakich.

Mine vaganti. O miłości i makaronach (2010)

Muszę przyznać, że lubię skrajnie nieawangardowe filmy Ozpetka (śmiesznie brzmi w odmianie). Choć zdarza mu się popadać w banał i nie stroni od lukru (w Mine vaganti dosłownie przesadził ze słodyczami), to przyjemne ciepło tych obrazów i zwyczajność pisanych przez niego historii sprawiają, że nie umiem się na niego zżymać. Może nigdy nie nakręci arcydzieła, ale też nie podejrzewałbym go o popełnienie gniota.

Incepcja (2010)

Chyba pierwszy raz poszedłem do kina "przy okazji" zakupów w centrum handlowym. Okazuje się, że do "Incepcji" taki kontekst świetnie pasuje. Trudno odmówić Nolanowi-scenarzyście błyskotliwości, ale trudno też mówić o umiarkowaniu, jeśli chodzi o zawartość strzelania i biegania w produkcie końcowym. A moją 10-minutową drzemkę w trakcie seansu można interpretować jako oznakę tego, że jednak dałem się "Incepcji" odrobinę uwieść.

Grubasy (2009)

Pięć przeplatających się wątków, których bohaterami są terapeuta otyłości i jego pacjenci. Mnóstwo zwrotów akcji hołdujących telenowelowej definicji dramaturgii oraz grubokościste, ale w końcu adekwatne do tematyki, aktorstwo. Pomaga zejść na ziemię i przekonać się, że Hiszpanie nie robią samych dobrych filmów.

Greenberg (2010)

Film robi wrażenie nakręconego od niechcenia. Aktorom niespecjalnie chce się grać, scenarzyście wymyślać dobre dialogi, a widzowi oglądać. Wielka to szkoda, bo bardzo dobrą "Walką żywiołów" Baumbach udowodnił, że jak chce, to umie. Ale już "Margot jedzie na ślub" była zdecydowanym obniżeniem lotów i taki też jest "Greenberg".